sobota, 17 września 2011

Pantofel

końcu weekend! –  ucieszył się wychodząc z pracy Tomek.
- Najpiękniejsza chwila w tygodniu – westchnął Grzesiek. – To może po jednym w „Piekiełku”?
- Stary, dziś odpadam. Wieczorem umówiłem się z kolegą na nocne, miejskie balety i muszę być w formie. Trzeba trzymać fason, bo ostatnio to skończyliśmy dopiero rano - uśmiechnął się Tomek.
- To ładnie, ale co na to twoja żona? – zapytał Grzesiek.
- Jak to, co? – wzruszył ramionami Tomek. – Czekało rano na mnie śniadanko ze świeżymi bułeczkami, a w lodówce ulubione piwo. Wypytywała, czy dobrze się bawiłem i czy coś jeszcze sobie życzę.
- Nie wierzę! – złapał się za głowę Grzesiek. - Ja to bym już zastał puste mieszkanie. Kiedyś spotkałem kumpla ze szkoły,  skoczyliśmy na piwko i się trochę przedłużyło… Jak wpadłem na humorku do domu,  to Teresa  z  awanturą, że z pijakiem żyć nie będzie pod jednym dachem i że jutro bierze dzieci i jedzie do mamusi…
- To masz przewalone.  Moja kiedyś coś zabrzęczała, to nie wróciłem przez dwa dni. Później dziękowała, że jestem i od tamtej pory już się nie rzuca. Wiesz, babę trzeba wychować…
- Łatwo ci powiedzieć – wyraźnie poruszył się Grzesiek. – Ja to żyję jak w zakładzie karnym półotwartym. Moja wolność to praca i droga powrotna, później to już domowe obowiązki. Wyobraź sobie, że liczy mi piwo! Ma taki notesik, z którego wyrywa kartki i wiesza co tydzień na lodówce. Są tam statystyki mojego spożycia browarków. Najstraszniejsze jest to, że nigdy się nie myli i nawet jak walnę coś z ukrycia, w piwnicy czy w garażu, to i tak odnotowuje  w tym jebanym kajecie! Wyobrażasz to sobie?
- To masakra… W domu masz jakiegoś Colombo!  Mogę ci tylko współczuć. Nie próbowałeś się buntować, postawić jak ja? – zapytał Tomek.
- Postawić? Jak tylko się czemuś sprzeciwię – kontynuował z żalem Grzesiek - od razu wyjeżdża z dziećmi do swojej mamusi na szkolenie. Później wraca  z nastawieniem bojowym, jakby była Talibem, a ja amerykańskim żołnierzem. Wracając do piwa, to potrafi co miesiąc przedstawić kwotę wydaną przeze mnie na alkohol. Czuję presję niczym Smuda przed Euro…
- Spróbuj jak najczęściej wychodzić z domu, znajdź sobie jakieś zajęcie – próbował doradzać Tomek.
- Jakie zajęcia? Starzy kumple już o mnie zapomnieli, ty po pracy nigdy nie masz czasu. Jak pójdę się przejść z dzieckiem, to Teresa ma relację bezpośrednią przez komórkę od córeczki, a jak wyjdę wyrzucić śmieci, to z  okna widzi kontener i za cholerę nie zboczę z trasy – wyliczył Grzesiek. - Myślałem kiedyś o psie, żeby sobie chociaż dookoła bloku w spokoju pochodzić, to zrobiła awanturę, wpadła w furię. Wrzeszczała, że już jej nie kocham i że teraz pies, a później młodsza żona. Na nic się zdały tłumaczenia, że lubię zwierzęta…
- To stary masz przejebane! Czas na mnie, musze jeszcze się pozbierać. Trzymaj się i do poniedziałku – rzucił Tomek na pożegnanie.
- Cześć!
- W końcu raczyłeś się zjawić w domu! Masz tu kartkę z zakupami, przy okazji wyrzuć śmieci – żona przywitała męża.
- Fajnie, że cię widzę. Cudownie mnie kochanie witasz w domu.
- Nie mam czasu na twoje żarty, dziś wychodzę z  Beatką i Marysią, w końcu mamy piątek…
- Ale ja chciałem wyjść…
- Nie żartuj sobie mężusiu, przecież nie zrobiłeś zakupów, w domu nie posprzątane, dziećmi trzeba się zająć. Jak ty sobie to wyobrażasz? Aha, żebyś nie zapomniał przynieść rachunku i reszty jak ostatnio. Kup sobie 2 piwka, żebyś poczuł trochę luzu w weekend. Wiesz, że nie wolno ci pić dużo alkoholu, chyba że znów chcesz zamieszkać u matki…
- Dobrze kochanie, tylko sobie tak pomyślałem… – spuścił głowę Tomek.

poniedziałek, 12 września 2011

Jacek Gorzałka

Łukasz stał na stacji swojego małego miasta  i zaciągał się papierosem. Pociąg nadjeżdżał z niewielką prędkością. Wyrzucił resztkę palącego się Pall Mall-a, podniósł swoją niewielką torbę i ustawił się wraz z innymi pasażerami  wzdłuż peronu. Wagony były puste, bo pociąg niedawno zaczął swój bieg dlatego łatwo znalazł miejsce w wolnym przedziale. Usiadł tuż przy oknie, spoglądał na oddalające się miasto jego życia…
O ośrodku „Pomost” dowiedział się przypadkowo, przeszukując internet. Wie tyle, że mieści się w nadmorskim lesie i członkowie grupy to ludzie uzależnieni do alkoholu i narkotyków. Mieszkańcy żyją w drewnianym domku, gdzie spędzają czas ciężko pracując w lesie.
Pociąg zatrzymał się na kolejnej niedużej stacji, gdzie wsiadło sporo osób.  Był sezon wakacyjny, stąd większe natężenie podróżujących niż zwykle. Do przedziału dosiadło się starsze małżeństwo z  dość sporym bagażem. Kiedy skład ruszył w dalszą drogę, współpasażer sięgnął do torby podróżnej i wyciągnął z niej puszkę piwa znanej marki. Nieświadomie Łukasz przełknął ślinę jak na widok śledzi lub cytryny i wyobraził sobie jak jednym duszkiem wypija tego „browarka”. Czuł, że jedna puszka i może jeszcze kilka innych stanowią cudowne lekarstwo na jego dolegliwości. Tak niewiele potrzebował w tej chwili.
„Nie myśl o piwie, zapomnij na zawsze. Napij się pysznej, zimnej koli  to pragnienie przejdzie” – odezwał się głos rozsądku. Wyciągnął litrową butelkę ciemnego płynu, odkręcił i zaczął nerwowo pić. Miał zamknięte oczy jakby oddał się jakiejś dziwnej hipnozie. Wyobrażał sobie, że spożywa zimny kufel ulubionego regionalnego piwa. Zwrócił uwagę sąsiadów gdy rozlał kolę po sąsiednich, na szczęście pustych siedzeniach.
- Przepraszam, jestem bardzo spragniony – wykrztusił z siebie, zakręcając butelkę i łapiąc oddech.
- Panie, nie pij pan tego odrdzewiacza  – powiedział starszy gość z przedziału. - Ja mogę poczęstować pana porządnym napojem- chmielowym nektarem Bogów. Wypij pan za zdrowie wnuczki, bo się nam urodziła wczoraj. Jedziemy do syna i jego żony, pomożemy im trochę przy dziecku w pierwszych dniach.
- To nasza pierwsza wnuczka - dodała jego żona.
Łukasz w głowie poczuł mocny ścisk jakby cała krew napłynęła do jego mózgu.  Nie spodziewał się, że tak szybko pojawi się pokusa i chęć napicia się alkoholu.   
- Nie, dziękuję – odpowiedział dość  stanowczo.
- Nalegam, to tylko jedno piwo. Nikomu jeszcze nie zaszkodził browarek. Nawet pan nie poczuje go w głowie – namawiał starszy jegomość.
Łukasz nie odpowiedział i odwrócił głowę do szyby, wpatrując się w mijane za oknem  krajobrazy.
Współpasażer nie podawał się i wyciągnął rękę z puszką piwa w kierunku Łukasza, jakby to miało przekonać rozmówcę.
- Za zdrowie wnuczki musi pan wypić, to tylko jedno – powiedziała starsza pani.
Łukasz niespodziewanie wstał i odwrócił głowę w ich stronę.
- Dla mnie nie ma jednego, jest co najwyżej  pierwsze piwo. Następnie będzie wódka lub cokolwiek mocniejszego, co będzie pod ręką. Od wczoraj nie piję i nie mam zamiaru tego więcej robić! – powiedział podniesionym głosem. – Chyba, że mają państwo ochotę ze mną pić cały miesiąc bez przerwy, a może dłużej, aż zabierze mnie karetka do szpitala na odtrucie. Później spędzę dwa tygodnie w szpitalu psychiatrycznym w oddziale dla alkoholików, gdzie będę wił się jak piskorz, przypięty pasami do łóżka – jego twarz zrobiła się czerwona. Gdy tak mówił jego słuchacze zamilkli w bezruchu, wyglądali na  przestraszonych.
- Czy zesrał się pan kiedyś do swojego łóżka i musiał w tym leżeć aż ktoś łaskawie posprząta?- zapytał, patrząc prosto w oczy starszego pana. Tamten unikał spojrzenia Łukasza , który nie oczekując odpowiedzi kontynuował. – Człowiek czuje się wtedy jak zasrane niemowlę lub zwierzę, a ja chcę w końcu być znów człowiekiem!
Zabrał bagaż i wyszedł z przedziału, strzelając drzwiami. Poszedł korytarzem do toalety, zachciało mu się wymiotować, cały drżał. „To pewnie od tej koli”-  pomyślał.
Usłyszał stukanie w drzwi toalety, kiedy przemywał twarz wodą. Skończył wymiotować ale drżenie ciała pozostało. Czuł się bardzo źle ale wiedział, że musi wytrwać i dotrzeć do celu.
- Kontrola biletów! – wykrzyknął ktoś zza drzwi.
Łukasz jeszcze spojrzał w lustro, wziął głęboki oddech i wyszedł na korytarz. Nic nie mówiąc wyciągnął bilet i pokazał konduktorowi. Chwile później szedł już w poszukiwaniu wolnego przedziału. Wiedział, że musi się opanować i nie w dawać się w dyskusje ze współpasażerami. W końcu znalazł miejsce w przedziale, gdzie siedziały dwie młode dziewczyny. Usiadł koło drzwi i zamknął oczy, pragnął zasnąć ale po głowie krążyło mu wiele myśli, nie dających mu spokoju.  Dodatkowo, jak wnikało z rozmów współpasażerek ,podążały  na festiwal muzycznym w Sopocie, który obudził w Łukaszu najtrudniejsze wspomnienia… Trzy lata temu to tam wszystko co kochał się skończyło, a rozpoczęło to, co sprowadza go do ośrodka…
 Ocknął się nad ranem. Głowa miał ciężką, ciało dalej lekko drżało, czuł się niewyspany ale szczęśliwy że obudził się bez kaca.
„Kolejny dzień bez wódki” -  pomyślał dumnie.
Wysiadł na Gdańsku Głównym tak jak już kiedyś z Klaudią…  Wspomnienia o ukochanej krążyły mu po głowie niczym planety po orbicie, a rozsądek podpowiadał mu, ze powinien odwiedzić miejsce jej śmierci. Na stacji PKS dowiedział się, że najbliższy jego autobus odjeżdża dopiero wieczorem, co jeszcze bardziej pomogło mu w podjęciu decyzji-  wsiadł do kolejki miejskiej i pojechał do Sopotu. Gdy wchodził na jeszcze pustą plażę, po policzku pociekły mu łzy. To na tym piasku rozegrała się największa tragedia  w jego życiu. Cztery lata temu przyjechali tu z ukochaną Klaudią nawspominany festiwal muzyczny i namówił ją na wzięcie amfetaminy z ekstazy. Miała duże opory, bo jakoś nie przepadała za używkami ale w końcu uległa namowom Łukasza. Miało być cudownie ale nie przewidzieli, ze serce dziewczyny nie wytrzyma… To tutaj umierała mu na rękach. Wtedy jego życie straciło sens i to tutaj rozpoczęła się jego dramatyczna przygoda z morzem alkoholu.
Położył się na plecach, poczuł zimny piasek we włosach, zamknął oczy i wsłuchał się w morskie fale. Na nowo ożył mu w pamięci tamten wieczór…  Wspomnienia są bezwzględne i brutalnie obiektywne w jego przypadku. Kontemplacje przerwał jakiś męski głos.
- Witaj stary kumplu!
Łukasz niechętnie podniósł głowę, myśląc że jakiś menel zbiera na wino. Jego oczom ukazał się mężczyzna w średnim wieku, z reklamówką w ręce, stojący tuż nad nim, tak że przysłaniał mu widok na morze.
- Słucham?  - nie krył zdenerwowania.
- Cześć kolego. Znamy się przecież od lat – odpowiedział tamten, uśmiechając się i pokazując całą gamę pożółkłych zębów.
- Nie przypominam sobie – odpowiedział nieco zdziwiony Łukasz. – Raczej pamiętam wszystkich swoich znajomych. To na co zbierasz i ile chcesz?
- Ja, od ciebie? Ty zawsze chcesz coś ode mnie. - dosiadł się bez pozwolenia obok rozmówcy. - Byłem zawsze przy tobie w trudnych chwilach. Wtedy jak otrułeś tę biedną dziewczynę, też byłem. Ja pierwszy wyciągnąłem do ciebie pomocną dłoń, to ze mną wtedy rozmawiałeś płacząc i skomląc Boga o przebaczenie.
- Odejdź człowieku, bo zawołam policję. Nie wiem skąd uciekłeś ale na pewno już cię szukają! – próbował odstraszyć rozmówce przerażony Łukasz. Już wiedział, że to nie żebrzący kloszard. Tamten nie zwracając uwagi na jego słowa mówił dalej:
- Tam na odwyku, w  szpitalu chciałeś odjeść ale po kilku dniach znów mnie błagałeś o powrót. Ja, naiwny zawsze podawałem ci pomocną dłoń, a ty bełkotałeś ze mnie nie opuścisz aż do śmierci. – mówił bardzo spokojnie, a jego głos przypominał tandetnego  narratora ze starych  filmów video, był taki nienaturalny. – Prawie jak na ślubie, co nie Łukasz? Do Klaudii nigdy tak nie powiedziałeś…
- Skąd znasz nasze imiona i w ogóle to wszystko wiesz…? – zapytał zdziwiony ale mężczyzna mówił dalej.
- Już ci mówiłem chłopcze, ze się znamy długo i często błagalnym głosem skomlałeś, że jestem jedynym wiernym przyjacielem i nie mogę cię nigdy zostawić samego… – mówił z wyraźną satysfakcją tajemniczy facet.
- Jesteś tylko zwykłym świrem! – rzucił i przypomniał sobie, że  mówił tak  o wódce, ale tylko w pijackim amoku.
„ Może to ktoś z ośrodka próbuje mnie sprawdzić. Pewnie śledzą mnie od dworca, bo myśleli że idę pić. Nie ma co, dobra scena, co nie ukrywa faktu, że mają profesjonalne podejście. Tylko skąd wzięli takiego prawdziwka…”  - przemyślał sprawę.
Tamten wyciągnął rękę do Łukasza.
- Pozwolisz, że przypomnę jak się nazywam. Jacek Gorzałka – wierny przyjaciel Łukasza Nowaka. Pozwolisz, ze się napijemy razem -  kiedy uścisnęli dłonie, mężczyzna wyciągnął butelkę wódki z reklamówki , odkręcił nakrętkę i podał Łukaszowi, dodając:
- Zresztą, zawsze chciałem cię o coś zapytać- czy jej rodzice odzywają się do ciebie?
- Tego to już za wiele, lekko przeginasz!
Łukasz nie wytrzymał i odepchnął rozmówce, a ten upadł na plecy ciągle uśmiechając się. Butelka wypadła mu z rąk i zawartość rozlała się na piasek.
- Patrz co zrobiłeś chłopcze! Jeszcze dziś zapragniesz to zlizać – Jacek Gorzałka śmiał się teraz głośno.
- Odpieprz się ode mnie durny świrze! Macie pojebane metody w tym ośrodku, nie ma co  – wykrzyknął. Wstał, otrzepał się z piasku i zaczął iść w stronę wyjścia z plaży.
-  Tylko ja ci zostałem czy chcesz tego czy nie i też ci obiecuję, że cie nigdy nie opuszczę – śmiejąc się mówił coraz głośniej za oddalającym się chłopakiem. Łukasz nie odwracając się zaczął biec…
Pędził co sił w nogach w stronę dworca, nie oglądając się za siebie. W tunelu łączącym stacje kolejową z miastem starszy gość, z zakrytą kapturem głowa grał na akordeonie i śpiewał piosenkę. Bardzo smutną piosenkę, którą już kiedyś słyszał, chyba  w jakimś starym polskim filmie. Przystanął na chwilę i wsłuchując się w grającego dziadka oparł się plecami o ścianę.
Dzień jak co dzień, ponury dzień jak co dzień.
Zepsuty zlew, za oknem mgła.
Krople deszczu o brudne biją szyby.
Sąsiad podle na pianinie gra…
Powiedz,  miła, dlaczego ciebie nie ma.
Czemu serce - tęsknota żre jak rdza?
Dzień jak co dzień, ponury dzień jak co dzień.
Tylko wódka zapomnienie da…
Łukasz podszedł do muzykanta i zapytał:
- Czy wódka to jedyne rozwiązanie w takim przypadku? – zapytał żałując, że przyjechał do Sopotu.
Tamten przestał grać, ściągnął kaptur, a Łukasza oczom ukazał się Jacek Gorzałka– tajemniczy facet z plaży.
- W takim przypadku jest jeszcze tylko śmierć… - powiedział mężczyzna, patrząc prosto w oczy zdziwionego Łukasza.
- Co tu się dzieje, co to za scena! Zostaw mnie, to już nie jest śmieszne! – krzyczał przerażony Łukasz i odepchnął grającego mężczyznę. Ten poleciał do tyłu ale zatrzymał się na ścianie.  Uśmiechnął się tylko jakby nic się nie stało i  zaczął grać dobrze znaną piosenkę: „Ta ostatnia niedziela”.
Po raz kolejny na policzkach Łukasza pojawiły się łzy, dłońmi zakrył uszy jak dziecko, które nie chce słyszeć  przerażającej bajki opowiadane przez starsze rodzeństwo. Odwrócił się i pobiegł na schody,  i dalej na peron. Mijał ludzi spieszących się do pracy, na zakupy, do szkoły. Pociąg wjeżdżał na stację, a Łukasz z przerażoną miną zbliżał się do torów mówiąc pod nosem,  do siebie:
- Muszę skończyć ten chory sen…

Flaczki

Bardzo mocno postanowiłem, że napiszę to opowiadanie. Wiele razy w życiu nie dotrzymywałem słowa, wiele razy obiecywałem sobie to i owo. Nie napiszę o nieudanych próbach rzucenia palenia, czy pozbyciu się kilku kilogramów wagi. Kiedyś nawet postanowiłem zaprzestać smażenia mięsa i zakupiłem garnki  przeznaczone do gotowania na parze. Długo zajadałem gotowane piersi z kurczaka, inne mięska oraz różnego rodzaju warzywa i nawet dało się obejść bez smaku schabowego czy mielonego. Czar prysł gdy  spróbowałem ugotować na parze rybę. Nawet nie próbowałem udawać, że jest to smaczne. W konsekwencji mintaj wylądował w śmietniku, a garnki parowe umieściłem głęboko w szafce… Podając kolejny przykład-  obiecałem sobie, że każdego wolnego dnia będę jeździł na rowerze, tak dla zdrowia i ogólnej kondycji. Dzisiaj mam wolne ale przyrzekłem też sobie codziennie coś napisać, a jak już usiądę przy klawiaturze zapominam o całym Bożym świecie i zwykle kończę moje „wypociny” literackie późnym wieczorem.
Swego czasu obiecałem sobie, ze w życiu nie wezmę więcej do ust tradycyjnego, polskiego dania zwanego flaczkami.  Cała historia wzięła się to stąd, że w celach zarobkowych byłem zmuszony do wyjazdu do Anglii. Pracowałem tam w  zakładach mięsnych, gdzie masowo mordowało się barany. Pod względem organizacyjnym fabryka dorównywała niemieckim obozom koncentracyjnym,  perfekcyjnie zabijano tam kilkaset bezbronnych zwierząt dziennie.
Wykonywałem swoje obowiązki  spokojnie pakując w folię odrąbanych kawałków mięsa, które po cieplnej obróbce lądowały na talerzach mieszkańców Wysp Brytyjskich. Pojechałem tam razem z moim kolegą z podwórka, który miał poważne problemy finansowe i potrzebował zastrzyku konkretnej gotówki. Jako, że był już ścigany przez wielu ludzi za długi to bardzo pasował mu wyjazd poza granicę naszego państwa. Mój kolega miał na imię Piotrek był miłym, nieco zabawnym gościem ale był też strasznym leniem. Przekonałem się o tym zwłaszcza w Anglii, gdzie wiecznie narzekał na ciężką pracę, a każdą przerwę wykorzystywał na ucinanie drzemki. Jak twierdził; ”kariera zawodowa doprowadzi go kiedyś do bezsenności”.
A jeśli już długo pracował to zdarzały mu się dziwne „umysłowe” przerwy i potrafił przez kilka minut wpatrywać się nieprzytomnie w jeden punkt na ścianie.  Nie był ulubieńcem przełożonych, często zwracano mu uwagę. Zawsze reagował podobnie, twierdząc że ”chyba chcą mnie tutaj pochować”.  Szef nie wytrzymał i skierował Piotrka do wyśmiewanej przez niego, z powodu śmiesznie wyglądających pracujących tam ludzi, „flaczkarni”. Było to małe pomieszczenie na końcu hali, skąd wydobywał się nieziemski smród. Reakcja Piotrka była do przewidzenia- wpadł w histerię i po prostu zmiękł. Ja, nie mogąc patrzeć na skomlącego mężczyznę i błagającego łamaną angielszczyzną o jeszcze jedną szanse, stanąłem w jego obronie. W sumie to tylko powiedziałem, ze mogę pójść do „flaczkarni” za Piotrka. Przełożony popatrzył  na mnie jak na idiotę, ale czego nie zrobi się dla kumpla...
Tak oto od następnego dnia stanąłem gotowy do pracy na nowym stanowisku. Od razu dostałem od szefostwa specjalistyczny uniform, który składał się z kilku gumowych elementów, przysłaniających większość ciała. Spodnie wyglądały jak wędkarskie wodery, kamizelka niczym element mojego „kowbojskiego” stroju z czasów przebieranych zabaw w przedszkolu, a nakrycie głowy to wzór czepka pływackiego, jakiego nie powstydziłaby się sama Otylia Jędrzejczak. Jak się później okazało wdzianko, zresztą w całokształcie przypominające dużą prezerwatywę, chroniło mnie przed baranim gównem, które w czasie otwierania żołądków pryskało z impetem we wszystkie znane światu strony. Było cholernie gorąco i zacząłem to odczuwać od samego rana ale jeszcze wtedy wierzyłem w moc mojego bohaterskiego czynu.  Pracowało nas tam trzech, młodych i silnych chłopaków. Tamci byli mocno wprawieni w robocie jakby niczego innego w życiu nie robili. Zwinnie i sprawnie uwijali się z pracą, precyzyjnie cięli swoimi ostrymi nożami baranie żołądki. Sprawiali wrażenie jakby nie przeszkadzały im wszędobylskie muchy. Białe kiedyś ściany teraz ozdobione były odpryskami baranich odchodów. Wyglądało to jakby ktoś wsadził wielkie kupsko do włączonego wentylatora i ten rozpylił odchody po całym pomieszczeniu.
Praca polegała na rozcinaniu cieplutkich żołądków i doprowadzaniu ich do względnej czystości, po czym trafiały do beczki z solanką. Do dziś cieszę się, że barany są roślinożerne… Tak pracowałem ciężko przez następne dni i każdego poranka powtarzałem sobie, że nigdy w życiu nie zjem flaczków. Tak, to było naprawdę mocne postanowienie!
Mimo wewnętrznego obrzydzenia i złości po kilku dniach przyzwyczaiłem się i nawet szybko leciał dzień w pracy. W tym czasie Piotrek nabrał pewności siebie na tyle, że na przerwach zamiast drzemać  naśmiewał się ze mnie i  mojego stroju. Nie pomagał mi mówiąc, że on by w życiu się na taką robotę nie zgodził. Po dwóch tygodniach całkowicie przegiął stwierdzając, że pewnie zdecydowałem się na tę pracę ze względu na pieniądze. Naśmiewał się ze mnie w obecności obcych nam ludzi, którzy wtórowali mu jakby to oni byli jego dobrymi kolegami. Na nic zdawały się moje argumenty, nikt nie wierzył w  to że można być tak głupim i pójść dobrowolnie do pracy we „flaczarni”.  Tutaj nasza znajomość dobiegła definitywnie końca, chociaż on przekonał się o tym dopiero po chwili. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, dlatego łatwiej mi było wstać i zaserwować mu silne uderzenie pięścią w twarz. Spadł z krzesła i leżał przez chwilę nieruchomy. Trzeba przyznać, że wyszedł mi cios życia, chociaż musiałem ukryć na twarzy lekkie zaniepokojenie losem Piotrka. Kiedy poruszył się i zaczął wstawać odetchnąłem z ulgą. Wszyscy spojrzeli na mnie ale nic nie mówili, chyba też byli w lekkim szoku. Piotrek tylko lekko podniósł głowę w moim kierunku, spojrzał z nienawiścią i nic nie powiedział. Mogło mu zrobić się głupio ale chyba bardziej martwił się strumyczkiem krwi pod nosem. Przecież od dawna wiedziałem, że ten gość to narcyz, w  dodatku nie liczący się ze swoim kolegą.  Nie chciało mi się nic mówić, byłem wściekły na niego, na siebie i na te wszystkie Bogu ducha winne barany. Wyszedłem z pomieszczenia, przy grobowej ciszy załogi. To był mój ostatni dzień pracy w tej fabryce. Oczywiście przyrzekłem sobie, że nigdy więcej nie opuszczę kraju w poszukiwaniu chleba. Jak łatwo się domyśleć obietnicy nie dotrzymałem- już następnego roku pracowałem za granicą. Najdłużej trzymałem się postanowienia o niejedzeniu flaczków. Naprawdę długie lata nie mogłem patrzeć na tę potrawę, a co dopiero ją zjeść. W pamięci miałem mój gumowy strój oraz pełne much i gówna pomieszczenie. Co do Piotrka to całkowicie urwał się nam kontakt. Z opowieści różnych wspólnych znajomych wiedziałem, że nadal siedzi za granicą, czasami pojawia się w mieście i przepija zarobione pieniądze. Gdy spłukał się doszczętnie, napożyczał trochę gotówki i dalej balował w najlepsze.  W końcu jednak wracał do Anglii, gdzie szukał nowej pracy, bo ze starej został zwolniony z  powodu samowolnego przedłużenia urlopu.
Po kilku latach, kiedy na dobre osiadłem w ojczyźnie –zadzwonił do mnie Piotrek i zaproponował spotkanie. Miałem chwilę zawahania ale zgodziłem się. Siedzieliśmy w miłej knajpie na obrzeżach miasta i popijaliśmy piwo.  Piotrek opowiadał o swoich losach, o tym że ciągle zmienia pracę, wiecznie mu coś nie pasuje i jest pokrzywdzony przez los. Oczywiście był całkowicie samotny, co mnie wcale nie dziwiło… Jednak po wypiciu piwa zaczął wracać do czasów pracy w fabryce mięsa. Przyznał , że zachował się wtedy jak ostatni cham i słusznie dostał po mordzie. Pytał czy nadal mam mu to za złe. W końcu uległem i chyba z litości wybaczyłem mu.  Pomyślałem, że każdy do pewnych rzeczy musi dorosnąć. Rozstaliśmy się w dobrych humorach, wspominając dawne czasy.
Kilka dni później znów zaproponował spotkanie w tej samej knajpie. Byłem zdziwiony, ze nadal przebywa w kraju i ma za co tutaj żyć. Tym razem to ja kupiłem piwo i Piotrek nie miał nic przeciwko temu. W trakcie rozmowy zapytał czy pożyczę  mu pieniądze, bo swoje oszczędności przehulał na pijaństwo i zakłady bukmacherskie. Mówił, że chciałby jeszcze trochę pobyć w Polsce, odpocząć psychicznie od tej zagranicznej ciężkiej pracy. Roześmiałem się i zawołałem kelnerkę. Kiedy podeszła złożyłem zamówienie:
- Poproszę dwa razy flaczki!